Rozdział pierwszy

– Wchodzimy?

Ich spojrzenia spotkały się w blasku bladego światła, rzucanego przez niewielkie latarki, a na ich twarzach malowała się ciekawość, zniecierpliwienie i strach. Niemal równocześnie powędrowali wzrokiem ku ginącej w mroku zapadającego zmierzchu, drewnianej budowli. Kościół stał na wzgórzu, w środku wioski, ogrodzony murkiem ceglanym, otoczony wieńcem starych drzew. Okna zabito deskami w dachu ziały dziury, a na fasadzie rozplenił się bluszcz. Niegdyś najpiękniejszy i najbardziej okazały obiekt sakralny w całej okolicy stał się ponurą ruiną.

–  No jasne, że wchodzimy – powiedział dziarsko Marek i ruszył śmiało w stronę kościoła.

Kilkanaście godzin temu grupka dzieciaków, z których najstarsze miało zaledwie piętnaście lat, założyła się sama z sobą, że pokona odwiecznie tkwiący w nich strach i wejdzie po zmroku do starego poniemieckiego kościoła.

– Nie ma się czego bać. Wiele razy widziałem jak starsi chodzą tam późnym wieczorem lub nawet w nocy, by zapalić skręta lub wypić piwo.

Mianem starszych określali 19-to i 20-to letnich chłopaków z wioski, którzy z zabytkowej, opuszczonej dawno budowli, zrobili sobie miejsce grupowych schadzek, by w spokoju wypić lub zapalić co nieco, nie narażając się na przyłapanie przez kogokolwiek z dorosłych.

– A ja słyszałem, że tam straszy – rzekł z niepewną miną na twarzy Łukasz.

– W środku nie ma żadnych duchów – zapewniał go Marek. To on był pomysłodawca tej całej szalonej zabawy. –  Starsi opowiadają straszne historie, by takie maminsynki jak ty posrały się w gacie i nie śmiały im przeszkadzać. Zresztą jak nie chcesz, to nie musisz wcale z nami iść. Łaski bez. Ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości?

Zapadła grobowa cisza, podczas której Łukasz zwiesił głowę na dół i z uporem maniaka udawał, iż bardzo zainteresował go leżący na ziemi kamień. Po chwili, jako pierwsza odezwała się Natalia.

– Ja idę.

Miała dopiero czternaście lat, ale była bardzo wysoka jak na swój wiek. I bardzo piękna. Jej długie kręcone, brązowe włosy opadały powabnie na chude, zgrabne ramiona, a oczy koloru jasnej zieleni sprawiały, że była jeszcze piękniejsza. Niedługo zapewne stanie się obiektem wielu westchnień wśród swoich rówieśników. A może już była?

– I ja…

– To ja też …

Ruszyli powoli, gęsiego przez stary, zarośnięty, zdezelowany cmentarz, co chwilę potykając się o gałęzie i nierówności terenu, kierując się powoli w stronę oddalonego o jakieś trzydzieści metrów kościoła. Co jakiś czas słychać było szelest  zeschłych liści  i chrupnięcia łamanych pod ciężarem ich kroków gałęzi.

– Jaka wysoka – zachwycił się Michał, gdy stanęli pod wieża kościoła. – Z daleka nie wygląda aż na tak wielką.

Spojrzeli w górę. Rzeczywiście, masywna drewniana wieża kościoła, górująca nad cała miejscowością z bliska robiła jeszcze większe wrażenie.

Zaczęli powoli, pojedynczo przeciskać się  przez zrobioną przez starszych dziurę w bocznej ścianie wieży, umieszczonej na wysokości około jednego metra nad ziemią, by po chwili, znaleźć się już w środku.

Znajdowali się na wielkim kwadratowym podeście, umieszczonym około metra nad ziemią. Jakieś trzydzieści metrów nad nimi znajdował się kolejny drewniany podest – zapewne dzwonnica, jak można się domyśleć, a tuż na wprost nich, krzywo zawieszone na zardzewiałych zawiasach, wisiały stare drzwi prowadzące dalej do wnętrza świątyni. Na ich środku starsi wymalowali czerwoną, wyblakła farbą tajemniczą inskrypcje:

Porzućcie wszelką nadzieję, ci którzy tu wchodzicie

– Jakbym już gdzieś to słyszał – powiedział zamyślony Maciek. – Nie wiem… Może w szkole, albo w kościele. Tak, to bardzo prawdopodobne.

– No jasne, stary mówili o tym w dzisiejszych wiadomościach – rzucił Michał i wszyscy wybuchli śmiechem.

Zaczęli przechodzić, po gołych drewnianych belkach, oddziałowych podest od drzwi i już po chwili znaleźli się po drugiej stronie. Nie było to wcale takie trudne. Wystarczyło tylko zrobić dwa kroku na przód nie patrząc się w dół, gdzie jakiś metr niżej znajdowała się usypana piaskiem posadzka parteru.

– Ciemno tu jak diabli.

– Ja ujął bym to nieco bardziej poetycko, ale masz w sumie rację. Nawet nasze latarki na niewiele się zdają.

Obchodzili powoli wnętrze kościoła, rozglądając się tu i tam w poszukiwaniu jakiś ciekawych szpargałów. Jak na razie jedynymi rzeczami, które udało się im znaleźć były puste puszki po piwie, niedopałki papierosów i zużyte prezerwatywy. Musiały się tu odbywać naprawdę niezłe balangi.

– O jakie ładne! Patrzcie!

Natalia klęczała przy drewnianej wypłowiałej tablicy koloru niebieskiego, na której (zapewne w języku niemieckim) wypisana  była, już niemal nieczytelnie jakaś dłuższa informacja.

– Ładne te litery – zgodzili się z nią  chłopcy.

– Tak. Takie pozawijane i powyginane. Pana Tomasza zapewne by to zaciekawiło.

Pan Tomasz był nauczycielem historii w miejscowej szkole i zapewne jeszcze kilka lat temu ta tablica na pewno by go zainteresowała. Teraz jednak bardziej pochłaniała go butelka i jej zawartość, aniżeli  stare przedmioty, o czym oczywiście nie mogli mieć zielonego pojęcia. Gdyby tylko było można, zapewne spróbowałby spieniężyć ja na tanie wino marki wino.

– A tu kiedyś zapewne były organy – powiedziała Natalia, wskazując palcem na ogromną wnękę w ścianie. – Ciekawe co się z nimi stało?

– Może to te same, co u nas w kościele – powiedział Marek, i wszyscy skinęli głowami. Całkiem niezły pomysł.

W ciągu następnych kilkunastu minut przekonali się, iż rzeczywiście kościół robi naprawdę niesamowite wrażenie.  Chodząc we wnętrzu osiemnastowiecznej, drewnianej budowli, jesteś zaledwie kilka kroków od normalnego codziennego życia, i co chwila słyszysz gwar prowadzonych pod sklepem rozmów i szum przejeżdżających obok kościoła samochodów. To było coś naprawdę wspaniałego. Tak wspaniałego, że zachwyceni wieczorną wyprawą nie zauważyli, jak na drewnianej tablicy kilka liter zajaśniało nagle czerwono krwistym blaskiem, układając się w  spójną logiczną całość:

Ave Mortis


Rozdział drugi

– Czy to aby na pewno jest dobry pomysł?

Znajdowali się właśnie na parterze, gdzie zamiast ceglanej podłogi znajdował się sam piasek. W ułożonym z cegieł kręgu rozpalali ognisko, by zasiąść wokoło niego i wysłuchać opowieści o duchach.

– No pewnie, że tak. Widziałem kilka razy jak starsi palili tu ognisko i nic się nie stało. Musimy być tylko bardzo ostrożni… No Maciek, dawaj. Zacznij jakąś swoja straszną opowieść o duchach. Tak jak u Ciebie rok temu pod namiotami. Pamiętacie?

Oczywiście, że pamiętali. Rok temu, w tamte wakacje spędzili cały weekend u Maćka na działce, gdzie jego rodzice pozwolili rozbić jemu i jego przyjaciołom namioty, palić ognisko i opowiadać do późna w nocy historie zasłyszane z „opowieści z krypty”.

– Historię tę usłyszałem od mojej babci. Jest bardzo straszna i mam nadzieję, że po jej usłyszeniu, nie będziecie mogli dziś w nocy zasnąć.

Zaczęli słuchać.

Kościół, w którym się teraz znajdujemy, wybudowany został w osiemnastym wieku przez ewangelików. Jakieś sto lat później niemal doszczętnie spłonął w pożarze, w którym zginęło kilka okolicznych mieszkańców. Kościół odbudowali tym razem protestanci, i budowla pełniła funkcje sakralne jeszcze do zakończenia drugiej wojny światowej. Ostatnim proboszczem był niejaki ksiądz Hugo, który nie chciał opuścić swojego ukochanego kościoła, nawet gdy w okolicy pojawiły się rosyjskie wojska. Pewnej burzowej nocy, gdy losy wojny były już przesądzone, ksiądz Hugo pomodlił się przed ołtarzem, a potem poszedł na dzwonnicę, gdzie wisiał stary ogromny dzwon i w momencie gdy wybiła północ, powiesił się na sznurze od dzwonu. Dzwon zabił dwa lub trzy razy, i co ciekawe zarwał się pod ciężarem duchownego. Dzwonił spadając w dół, a jego upadek był wielki. Nigdy potem nie odnaleziono, ani dzwonu, ani ciała księdza. Legenda mówi, że co noc o północy, ksiądz pojawia się jako duch w kościele, by zabić w dzwon, na pamiątkę swojej tragicznej śmierci.

– Cool! Ty to masz wyobraźnię.

– To wcale nie wyobraźnia tylko prawdziwa historia – oburzył się po irytowany Maciek. – Opowiedziała mi ją moja babka. A ona wie, co mówi.

– Chyba mówiła – poprawił go Marek. – Twoja babka od trzech lat gryzie ziemię, ziomal.

– No dobra mówiła.  Polonista się znalazł – zaśmiał się Maciek. – Ale historia i tak jest prawdziwa, a poza tym…

Stuk , stuk…

– Co to było?

– Spokojna twoja rozczochrana. To tylko ja.

Michał rzucał kamieniami w stojącą nie opodal starą rozpadającą się ambonę.

– Ale to już nie Twoja sprawka mistrzu…

Usłyszeli z razu odległy lecz z każdą, następna chwilą narastający odgłos grzmotu. Wielkimi krokami zbliżała się do nich burza.

– Idziemy na szczyt wieży? – rzucił z zapałem Marek. – Stamtąd będzie niezły widok na to całe widowisko.

Ruszyli przed siebie, kierując się na pomieszczenie nad zakrystią, gdzie po wejściu na stojąca dwa metry nad ziemią belkę z łatwością mogli dostać się na poddasze, a  stamtąd na szczyt wieży.

– Pośpieszcie się – poganiał ich Marek, gdy znajdowali się na poddaszu. – Chcecie stracić najlepsze efekty wzrokowe?

Było tu parno i wilgotno. Z oddali dobiegały ich coraz częstsze odgłosy grzmotów, a o metalowy dach, co chwilę uderzały pojedyncze kropelki deszczu. Mniej więcej w chwili, gdy znajdowali się w połowie drogi dzielącej ich od schodów na szczyt wieży, nagle wydarzyły się dwie rzeczy, które zmieniły wszystko.

Odgłos grzmotu był tak potężny, że na chwilę  ogłuchli, a całe wnętrze kościoła na kilka sekund rozświetlone zostało białym, jaskrawym światłem.

„Ale wzięło i walnęło” – pomyślał Łukasz.

Ktoś zaczął krzyczeć.

– Wi… wi… widziałam go – wyjąkała  z płaczem Natalia, gdy pięć minut później w końcu odzyskała głos.

–  Już dobrze – powiedział Łukasz i położył jej rękę na ramieniu. – Co takiego widziałaś.

Chyba się domyślał, i wcale nie chciał tego od niej usłyszeć.

– Księdza Hugo – powiedziała i z powrotem się rozpłakała. – Stał tam, o dokładnie tam – wskazała przed siebie palcem. – Miał na sobie porwaną biała szatę i czerwoną piuskę na głowie. Przysięgam, nie kłamię. Naprawdę.

– Ale nikt nie zarzuca Ci, że kłamiesz.  To tylko twoja wyobraźnia…

– Słyszycie…?

Owszem, słyszeli. I wcale nie była to ich wybujała, dziecięca wyobraźnia. Gdzieś w oddali bił dzwon. DING DONG, DING DONG.

I nagle go zobaczyli. Ksiądz Hugo nie wiele różnił się od opisu podanego im przez Natalię. Był wysoki i chudy. Miał na sobie poszczerbioną, biała albę, która powiewała na wietrze. W zgniłych rękach trzymał dymiące się kadzidło, a na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.

– Szukałem was, a wy przyszliście do mnie…


Epilog – dwadzieścia lat później

Operator koparki Robert Kowalski nie był zachwycony pomysłem zburzenia starego zabytkowego kościoła, ale była to decyzja gminy i należało ją wykonać. Usadowił się w kabinie swojej machiny i zaczął kopać, tam gdzie nakazał mu główny inżynier prowadzący roboty rozbiórkowe. Po chwili usłyszał, jak łyżka ze zgrzytem natrafia na coś metalowego tuż pod powierzchnią gruntu. Wyskoczył z szoferki i podszedł sprawdzić, co też ciekawego udało mu się znaleźć.

– O kuźwa…

W głębokim dole, który przed chwilą wykopał, leżał ogromny mosiężny dzwon, a wokół niego rozrzucone były kości. I choć nie był znawcą anatomii, nie ulegało żadnej wątpliwości, iż są to ludzkie szczątki. Zawołał głównego inżyniera.

W oddali rozległ się dźwięk dzwonu… DING DONG, DING DONG.

Autorzy

Autor: Sylas M.P. – Kuźniczysko, 30.03.2011 r.
Korekta: Mariusz Gryniuk – Kuźniczysko, 12.02.2016 r.